Na bosaka to ja lubię tylko chodzić ;)

Widząc, że kilku z moich znajomych zamierza głosować na Bosaka, zszokowana i zatroskana zrobiłam mały przegląd, przeprowadziłam kilka rozmów. Żeby zrozumieć – bo dla mnie to było nie do pojęcia.. I wychodzi na to, że zwolennicy Konfederacji skupiają się głównie na gospodarczych postulatach tej partii, zamykając oczy na jej jakże kontrowersyjne ideologiczne poglądy.
Ja niespecjalnie znając się na polityce, już tylko słysząc i czytając co wypisuje Bosak, stwierdziłam, że choćby miał on najwspanialszy na świecie plan gospodarczy – nie zagłosowałabym na niego. Zawsze będę po stronie mniejszości i walki o ich prawa. Daleko nie szukając – kobiety zaledwie 100 lat temu były tam, gdzie dziś są mniejszości, np. LGBT. Ale ok – każdy ma prawo mieć inne priorytety i poglądy, i tym samym ma prawo głosować na kogo chce.
Jako polityczny niespecjalista, przyznam że nie znałam planu Konfederacji na polską gospodarkę. A że nie dawało mi to spokoju, to poczytałam, pooglądałam, popytałam i na mój laicki rzut oka niektóre z rozwiązań faktycznie brzmiały kusząco (niższe podatki – no raczej, że brzmi dobrze! Wsparcie dla lokalnych przedsiębiorców – super!!)
Jednak patrząc nieco szerzej i dogłębniej, trzeba się zastanowić jak to będzie funkcjonowało.
Natrafiłam też na ten podcast i uważam, że całkiem sensownie jest to tam wytłumaczone – mi przynajmniej (politycznemu laikowi) obraz się znacznie rozjaśnił. Tylko jak już słuchać, to cały – prawie 1,5h.
Polecam. Szczególnie dla tych, którzy się wahają i mówią “no z wieloma rzeczami się z nim nie zgadzam, ale gospodarczo jest dobry” – bo może się jednak okazać, że nie jest dobry.

I PAMIĘTAJCIE IDŹCIE NA WYBORY! ✌️
‼️2️⃣8️⃣0️⃣6️⃣
‼️1️⃣2️⃣0️⃣7️⃣

😷 w maseczkach!
🧼 i umyjcie później rączki! 😉

IMG-20200602-WA0113

Advertisement

Podziękowania dla pandemii

Ja generalnie uważam się na nudną osobę. Znaczy się – mam o sobie takie myśli automatyczne. Zawsze jak widzę na tinderze czy innej platformie opis typu “tylko żadnych nudnych ludzi” to uciekam, bo myślę sobie – “e, to ja się nie nadaję, bo ja jestem nudna“. Ale wtedy zatrzymuję się i mówię “ej dziewczyno, spójrz na siebie – zjechałaś już kawał Europy stopem, podróżowałaś po Azji samotnie, lubisz poznawać nowych ludzi i podejmować ryzyko, jeździsz na wakacje z nudystami – gdzie ta nuda???” Pewnie bierze się to z tego, że ja ogólnie jestem introwertyczna, raczej małomówna i wycofująca się, a o osobach nienudnych myślę, że muszą być pełnymi energii duszami towarzystwa. Ale czym właściwie jest nuda? Dla każdego będzie to znaczyło trochę co innego. Ja np. raczej się nie nudzę za często, mimo że nie mam jakiegoś super barwnego życia, wypełnionego różnymi aktywnościami dzień w dzień. Potrafię siedzieć w pokoju, gapić się po ścianach i rozmyślać, i nie nudzę się tym. Podczas gdy sporo ludzi na moim miejscu dostałoby kota od takiego siedzenia i zdefiniowałoby mnie właśnie jako nudną osobę.

Muszę przyznać, że koronawirus bardzo mocno przyczynił się do poprawy mojego stanu psychicznego. Oczywiście swój nieoceniony wkład w to mają też terapia i leki, ale odpoczynek i dystans jakie zyskałam w tym czasie, są naprawdę na wagę złota!! Nuda, która zagościła w mojej codzienności pozwoliła spojrzeć mi na życie z szerszej perspektywy. Uspokoiła mnie. Aktywności, które wcześniej były dla mnie po prostu przykrym obowiązkiem i stratą czasu, stały się rzeczami, które trzeba zrobić, ale wcale nie trzeba przy tym cierpieć.. Mowa głównie o sprzątaniu i innych pracach domowych. Wcześniej, za każdym razem kiedy miałam poodkurzać, tak bardzo cierpiałam, że jestem zmęczona a tu muszę jeszcze marnować mój cenny czas i resztki energii na taką prozaiczną czynność, z której efektu będę się cieszyć zaledwie kilka dni. Teraz odkurzając skupiam się na tym co robię, i robię to spokojnie. Oczywiście bez przesady – dalej nie jest to coś co bym lubiła robić! Ale już nie mam z tym problemu, akceptuję to 🙂

20200429_082336

Stanowisko do pracy zmieniłam w stację do wyciskania soków – teraz codziennie raczę się świeżym sokiem 😀

Biję pokłony kobietom, które na co dzień pracują, ogarniają dom, zajmują się dziećmi i potrafią znaleźć jeszcze czas dla siebie!!!! Nie wiem jak takie osoby dają radę funkcjonować o zdrowych zmysłach i ciele. To jest po prostu niesamowite! Ludzie z dziećmi powinni dostawać wynagrodzenie za zajmowanie się domem i dziećmi, bo to jest ogromna praca. Ja potrafię ledwie za-ak-cep-to-wać obowiązki domowe, nie mając nic innego do roboty, a jakbym miała jeszcze pracować i zajmować się domem, to serio nie wiem jak miałabym to zrobić nie zatracając samej siebie. Oczywiście, to fizycznie jest wykonalne – pamiętam czasy gdy po rozstaniu z Jackiem wpadłam w wir pracy i pracowałam codziennie po 12-17 godzin… Ale na dłuższą metę tak się nie da. Dbanie o siebie i swoje potrzeby powinno być na równi z dbaniem o dzieci, partnera/partnerkę. Co myślę, że w większości polskich rodzin jest nieosiągalne… No ale dobra, to taka mała dygresja na temat do osobnego wpisu.

W porównaniu do np. rodzin z dziećmi, to ja mam teraz wielkie wakacje i luksusy. W końcu mam czas na wszystkie domowe projekty jakie sobie dawno zaplanowałam; w końcu mam porządek w szafach i szufladach; w końcu budzę się kiedy jestem wyspana, a nie od dźwięku budzika; w końcu wróciłam do czytania.. Nie czytałam od kilku dobrych lat, bo mój stan psychiczny i zmęczenie powodowały, że w ogóle nie potrafiłam się skupić na tym co czytam. Nie rozumiałam KILKUKROTNIE przeczytanego zdania, nie docierało do mnie w ogóle. Zatem zaprzestałam czytania z myślą, że coś jest ze mną ewidentnie nie w porządku, że zgłupiałam, że koniec z rozwojem, nie nadaję się. A tu bum! Jednak się nadaję, tylko byłam przebodźcowana.

20200401_094046

Jem…

Udało mi się również nie ulec presji na podejmowanie różnych wyzwań i nowych zobowiązań w czasie kwarantanny. Zaraz po tym jak to się zaczęło, zostaliśmy zasypani najróżniejszymi pomysłami na to jak wypełnić sobie czas, jak być zajętym na kwarantannie – upiecz chleb, ćwicz jogę, ucz się języków, zapisz się na kurs on-line… RÓB COŚ, RÓB COŚ, RÓB COŚ!! Nie żebym była temu przeciwna, z niektórych pomysłów sama skorzystałam, jednak uważam, że wszystko co robimy powinno być w zgodzie z nami. Robić coś, tylko dlatego, że “przecież trzeba”, albo że wszyscy coś robią, albo żeby nie mieć czasu na nudę, to bezsensowna męka. A ja Wam powiem, że nic nie trzeba!! Jeśli chcesz codziennie ćwiczyć jogę – ćwicz, jeśli nie lubisz niczego ćwiczyć – nie ćwicz! Jeśli chcesz próbować nowych przepisów – próbuj, jeśli nie masz na to ochoty – nie rób tego! Jeśli chcesz podjąć nowe wyzwanie – podejmij je, jeśli nie masz siły na nic nowego – nie rób nic wbrew sobie! To naprawdę jest okej, jeśli potrzebujesz po prostu spać do południa, jeść chipsy i oglądać seriale po nocach. Jeśli czujesz, że na to masz ochotę, że takiego resetu i odpoczynku potrzebujesz – zrób to, bez żadnych niepotrzebnych wyrzutów sumienia.

20200423_170210

…i czytam. A czasami tylko jem!

Twoja produktywność nie jest miarą Twojej wartości! Nie musisz być produktywny/na. Ewentualnie możeszjeśli tego chcesz. Jesteśmy tylko ludźmi, nie jakimiś robotami. Każdy ma inne potrzeby spędzania wolnego czasu i nie nam oceniać czy są one dobre!

Nie mogę powiedzieć, że ja nie odczuwałam tej presji samorozwoju na kwarantannie, bo były takie dni, kiedy czułam się winna, że “nic” nie robię. Jednakże wypróbowałam kilka różnych kwarantannowych aktywności i zostałam tylko z tymi, które mi pasują. I nigdy nie jest tak żebym NIC nie zrobiła. Uwierzcie mi, nie jest możliwe, by w ciągu dnia NIC nie zrobić. A co z wstaniem z łóżka, ubraniem się, przygotowaniem posiłku, załatwieniem obowiązków biznesowych (home office czy inne takie)? Co z umyciem naczyń, wstawieniem prania, zrobieniem zakupów, wyjściem na spacer z psem? Co z utrzymywaniem kontaktu z rodziną/znajomymi? Pewnie teraz przewracacie oczami z myślą “przecież to są normalne codzienne czynności, to się nie liczy”. A nie lepiej gdybyśmy jednak nie pomijali tych wszystkich małych codziennych sukcesów? Nie byłaby to większa motywacja uznać samego siebie zamiast karać?

20200506_133912

Dziękuję, że każdy dzień mogę zaczynać bez pośpiechu. Nigdy wcześniej mi się to nie udawało.

Ja postanowiłam docenić siebie, mimo iż nie jestem typowo produktywna. Robię to na co mam ochotę – działam w zgodzie z samą sobą – w ten sposób wyrażam szacunek do samej siebie. I Wam życzę tego samego – nie bójcie się spełniać swoich potrzeb, odnoście się do samych siebie tak jak byście odnosili się do swoich przyjaciół. To jak myślimy o samych sobie i jak się do siebie odnosimy ma wielkie znaczenie. Szanujcie i troszczcie się o siebie!

 

 

P. S.  Żeby nie było – oczywiście nie cieszę się, że koronawirus zabiera środki do życia, zdrowie i nawet samo życie wielu ludziom, to nie jest fajne ani pozytywne. Ale mi osobiście jeszcze się nie naraził (i oby tak zostało), a można powiedzieć, że uratował mnie od zatracenia się w pracoholizmie i od ciągłego ignorowania rzeczywistości i moich potrzeb…

dePRESJA

Długo mnie tu nie było. Wpadłam w ciemną otchłań beznadzieji i marazmu. Nie wiedziałam dlaczego już mnie życie nie cieszy, dlaczego już nie doceniam tych małych rzeczy, w których docenianiu przecież byłam ekspertką… Byłam KONESERKĄ chwili, koneserką życia. Tak na prawdę kiedy założyłam tego bloga, stałam już u progu przepaści, ale wpisami starałam sama siebie przekonać, że dalej jest dobrze i fajnie.. Przecież żadna znacząca zmiana w moim życiu nie zaszła, dlaczego więc miałabym już nie być szczęśliwa, tak jak byłam np. 4 lata temu? Dlaczego tak mi smutno? Przecież mnóstwo ludzi ma gorzej! Nigdy nie używajcie takich słów w stosunku do ludzi z depresją, porównywanie do innych nie jest dobrym lekiem. Tak na prawdę porównywanie się do innych może być jedną ze składowych depresji – wszędzie widzisz te wyidealizowane życie innych ludzi, te piękne, gładkie ciała, luksusowe podróże, zakochane pary, nowoczesne wnętrza. Automatycznie porównujesz się do tych ludzi, też chcesz tych wszystkich wygód, pieniędzy, komfortu, piękna bo to pewnie przyniesie Ci SZCZĘŚCIE. Tylko, że tam szczęścia nie ma… To wszystko jest na pokaz. Szczęście jest w nas i to od nas zależy jak spojrzymy na naszą sytuację, i czy będziemy z niej zadowoleni.

ycie-jak-z-bajki.

Łatwo mi pisać… Przez ostatnie ponad dwa lata mimo, że byłam tego świadoma, tego że poczucie szczęścia to kwestia naszej decyzji – nie potrafiłam być szczęśliwa, nie miałam na to siły, nie wiedziałam jak to zrobić, jak to znów poczuć. Nie miałam siły na nic, na najprostsze prace domowe, typu wywieszenie prania. Wszystko wydawało mi się takie jałowe i takie bez sensu, bez celu, PO CO? Po co to wszystko robić, po co prać, po co wstawać, po co uśmiechać się do klientek, po co wieść to bezsensowne życie… I tu znów wkracza porównywanie – inni w moim wieku, to mają już kredyty na mieszkania i małżonków, dzieci w drodze. A ja? Ja dalej mieszkam z Tatą i dalej jestem singielką, z wątpliwymi perspektywami rozwoju kariery czy znalezienia odpowiedniego partnera. To na pewno dlatego jestem nieszczęśliwa! I jeszcze ta PRESJA otoczenia, pytania “kiedy ślub?” (lol, ciekawe z kim), “kiedy otworzysz swój salon?”, “dalej mieszkasz z rodzicami?” życzenia urodzinowe typu “życzę Ci znalezienia sobie chłopaka” – OK, wierzę, że to w dobrej woli ale dla mnie jest to poniekąd narzucanie mi swojej definicji szczęścia i spełnienia… Tymczasem punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Ktoś inny może mi zazdrościć mojej sytuacji – mieszkam sobie w super lokalizacji, mam pokój 20m² za symboliczne pieniądze (bo dokładam się do opłat Tacie), nikt mi nad uchem nie zrzędzi, nie jestem za nikogo odpowiedzialna, mogę sobie randkować, podróżować i przebranżawiać się do woli. Stać mnie na wszystkie moje bieżące potrzeby. No to jest wręcz LUKSUSOWA pozycja, jestem królową życia! Myślę, że nieszczęśliwym/szczęśliwym można być w KAŻDEJ sytuacji życiowej. Wszystko zależy od naszego podejścia i od zdolności naszego mózgu do wytwarzania odpowiednich substancji.

20170123_153751

Na terapii nauczyłam się, że każda emocja jest ważna, i każdej należy pozwolić na przepłynięcie przez nas. Jeśli czujesz się smutny, to pozwól sobie na to. Pozwól wlać się tej czarnej substancji w Ciebie, gdy nie napotka oporu, ona po prostu przepłynie. A jak będziesz próbować tego nie odczuwać, ignorować, wypierać, to będzie tylko piętrzyć się i wreszcie się przeleje – w formie załamania nerwowego czy innego cholerstwa. Ciężko jest takie coś przyswoić, od dziecka jesteśmy uczeni, że trzeba być uśmiechniętym. “Złość piękności szkodzi”, “duzi chłopcy nie płaczą”, “nie bądź beksą”, “no uśmiechnij się!”. A tymczasem emocje trzeba przeżywać i bycie smutnym, czy rozgniewanym też jest OK! Żadna emocja nie trwa wiecznie, jak pozwolimy sobie na odczuwanie smutku, nie znaczy, że już zawsze będziemy smutni… Także ludzie! Nie bójcie się być smutni, nie bójcie się odczuwać gniewu, wstydu. Pozwólcie sobie na odczuwanie tych trudnych emocji też, one miną i to szybciej niż myślisz, to pewne. Każda emocja jest czymś spowodowana – nauczyć się zauważać i identyfikować swoje emocje, to już jest duży krok w stronę zrozumienia siebie i w stronę swojego szczęścia. Boli mnie to, że nie uczy się takich rzeczy w szkole… To powinna być fundamentalna nauka, tak jak powinna nią być edukacja seksualna. W wielu domach nie mówi się ani o emocjach, ani o seksualności, więc przepraszam, ale skąd my mamy to wiedzieć, jak ani nie z domu, ani nie ze szkoły. Na prawdę poczułam się niezwykle uwolniona, gdy dowiedziałam się, że mogę być smutna, że mam prawo do bycia na coś złą, że to wszystko jest na miejscu i jest OK. Uffff!

Każdy z nas ma prawo odczuwać, to co odczuwa. Wszystkie emocje są dobre i są po to by nas o czymś poinformować. Nie karzmy się za to, że nie potrafimy czuć się szczęśliwi. Jeśli taki stan utrzymuje się od dłuższego czasu – nie bójmy się zawalczyć o siebie i pójść na terapię. Jeśli czujesz, że potrzebujesz pomocy – idź po nią. Nie pożałujesz!

20161226_210642

na koniec – szczęśliwa ja zamknięta w mojej kapsule do spania (15zł za nocleg w tej kapsule!!!!!!) ze świąteczną czekoladą – grudzień 2016, Tajlandia

Tinde(r)love

DSC_0395.JPG

Randka. Z założenia miło się to słowo kojarzy. Jednak, randki potrafią być prawdziwie męczące. Zwłaszcza jak żadnej z nich nie masz ochoty powtarzać. Chodzisz na te randki, wypełniasz nimi swój wolny czas, jednak nie masz z tego nic oprócz rozczarowania i zwątpienia. Ktoś tu może teraz pomyśleć – w głowie jej się poprzewracało, niech się cieszy, że ma z kim chodzić na te randki. Z tym, że w dobie dzisiejszych social media, wszystkich aplikacji i portali randkowych – to żaden problem umówić się z kimś na randkę… Problemem jest spotkać kogoś, kto Ci pasuje, kogoś z kim dobrze się rozmawia, wyczuwa się pomiędzy porozumienie i chemię. To jest coś!!

budowanie-relacji.

 

W porównaniu do czasów młodości naszych rodziców, teraz ludzie są dużo mniej skłonni do pójścia na kompromis, przymknięcia oka na pewne sprawy, dostosowania się, zmiany pewnych zachowań, na rzecz dobra wspólnego… Myślę, że wszyscy dobrze wiemy, że niemożliwością jest znaleźć osobę idealną pod każdym względem. Jeśli facet jest dobry w łóżku, to za to życiowo nieogarnięty, zmienia pracę co miesiąc, ma długi i nałogi.  Jeśli potrafi naprawić spłuczkę, rozbawić Cię gdy masz zły humor, przygotować śniadanie, to za to wiecznie śmierdzi mu spod pach, w seksie nie gra… Kobieta petarda w łóżku, diablo piękna, inteligentna, za to leniwa, wybredna, materialistka czekająca na księcia z bajki. Inna potrafi zadbać o dom, byłaby idealną mamą, poza tym ma pracę i jest samodzielna, za to zimna ryba w łóżku, nijak do rozbudzenia, a do tego nakłada za dużo makijażu na twarz… I tak można różne kombinacje wymieniać i wymieniać. Nikt nie ma łatwo i jako single im jesteśmy starsi, tym więcej mamy wymagań i przyzwyczajeń, których nie chcemy zmieniać. Niedawno zapytałam moją Mamę “myślisz, że będę starą panną?”, na to Mama po namyśle “bez słodzenia i owijania w bawełnę – myślę, że jest takie duże prawdopodobieństwo”.  Też tak myślę. Za dużo wymagam, za mało jestem skłonna dać od siebie. Nawet jeśli trafi mnie strzała amora, jak było z Jackiem, to potrafię dać z siebie dużo, ograniczyć moją wolność, zmienić nawyki… Ale nie na dłuższą metę. Gdy widzisz, że druga strona nie ponosi tylu wyrzeczeń, w czasie gdy Ty to robisz, rodzą się i narastają frustracja, złość i smutek. Które w pewnym momencie są na tyle duże, że musisz powiedzieć DOŚĆ. I po związku. Wolność wróciła, niezależność wróciła, trudna ale jednak miłość – odeszła. Tak źle i tak niedobrze.


lepszy-model.Do Tindera przekonała mnie jedna z moich przyjaciółek.  Kilka miesięcy po powrocie z Azji, 1,5 roku po rozstaniu z Jackiem, gdy poczułam, że już jestem wolna od tamtego uczucia. Na pierwszej tinderowej randce byłam w połowie czerwca 2017 roku. Od tego czasu, do teraz spotkałam się z 15 osobami poprzez tą aplikację. Statystyki zaczęłam robić, bo na wielu z tych randek byłam pytana, na ilu spotkaniach już byłam, itp. Poza tym znajomi, którzy również używają tindera, też nieraz pytają i chcą się wymieniać doświadczeniami. Dlatego przedstawiam to zestawienie 😀

Z tych 15 osób:

♥ z 3 chłopakami spotkałam się na drugą randkę, czyli na pierwszej uznałam, że są całkiem spoko i warto ich lepiej poznać. Jednak na drugiej randce się skończyło.

♥ z 2 być może spotkam się ponownie – jestem po pierwszej randce i nieśpiesznie myślę o kolejnym spotkaniu.

♥ z 1 chłopakiem spotkałam się cztery razy (dość mocno rozciągnięte w czasie – 2 miesiące) i szczerze miałam nadzieję, że coś może z tego być. Mimo, że widać było, że jest specyficzny i przed nami będzie niejeden problem do rozwiązania. Jednak w miarę poznawania się, stwierdziłam, że chyba mi się nie chce. Nie kuł żelaza póki gorące.

♥ z 1 chłopakiem spotkałam się kilka razy, chyba też około czterech, ale tu od początku wiadomo było w jakim celu się spotykamy – seks. Może jeszcze kiedyś do niego wpadnę.

♥Δ♥ i na koniec zostawiam sobie perełkę – moją PIERWSZĄ tinderową randkę, która jak dotąd była najlepszą i do tego okazało się, że doprowadziła do spełnienia jednej z moich ówczesnych fantazji. Spędziliśmy ze sobą tydzień kiedy był tu z kolegą na wakacjach, potem 4 dni kiedy przyjechał ponownie, potem 3 dni, kiedy to ja do niego pojechałam i całkiem niedawno kolejne 3 dni kiedy pojechaliśmy razem na Kaszuby. Poza tym jesteśmy w regularnym choć zdawkowym kontakcie telefonicznym. I mimo, że trzeba przyznać, że łączy nas głównie seks, to w ogóle się tego na początku nie spodziewałam. P. jest niezwykle inteligentny, spostrzegawczy, ma bardzo dobre zdolności analityczne, potrafi słuchać i potrafi zadawać pytania, które pomagają Ci zrozumieć samą siebie. Jego styl ubierania i fryzura działają zdecydowanie na jego niekorzyść… Ale to staje się mało istotne przy tym, jak on ze mną rozmawia, patrzy na mnie, traktuje mnie. Zaiste interesujący człowiek i może gdybyśmy mieszkali bliżej siebie, można by było pomyśleć o próbie wspólnej egzystencji.

Podsumowując: z 15 osób spotkanych przez Tindera, dotychczas spotkałam się ponownie z 6. Z tych sześciu za jakkolwiek wartościową, choć bez przyszłości znajomość, uważam tylko jedną.

Tradycyjna forma poznawania ludzi, tak na żywo, spontanicznie – bardziej mi odpowiada. Lubię flirtować i obcować z różnymi mężczyznami. Ale chyba najlepiej mi to wychodzi w trakcie wyjazdów, bo tu na miejscu, ostatnio w ogóle nie mam czasu na randki. Wolę zarabiać pieniądze i jeść chipsy (pozdrawiam mój cellulit!).


Chciałabym się jeszcze kiedyś zakochać i w sumie wierzę, że mnie to spotka. Choć nie wierzę w miłość do końca życia, w moim przypadku. Wiecie, że jeszcze nigdy nie mieszkałam z partnerem? Fajnie by było kiedyś tego spróbować, jest to dla mnie coś egzotycznego, nieznanego! 😀 Ej, to jest trochę straszne – zanim się obejrzę, będę miała 30 lat, a tu zero stabilizacji…

miloscdo-jedzenia.

😉

Niebo Nad Paryżem

IMG_20180223_131523_024

Niebo nad Paryżem 🙂 widok z wieży Monparnasse

Jeden z moich ulubionych filmów, który oglądałam już wiele razy. Przytoczę kawałek recenzji z filmweb:

Cedric Klapisch zabiera nas w podróż po swoim mentalnym Paryżu. Rozpisane na prawie trzydzieści postaci Niebo nad Paryżem nie jest jednak tylko opowieścią o mieście i próbie jego odczarowania, ale staje się uniwersalną przypowieścią o naszej niepełnej egzystencji. 

Ok, może nie rozbijemy banku ze szczęściem, może w skali 1:10 wylądujemy najwyżej w połowie, ale warto zagrać nawet o to. Z pozornych niespełnień może ułożyć się całkiem intensywne życie. Porzućmy Wielkie Plany, bo czekając nieustannie na ich realizację, przemknie nam koło nosa coś, może nie tak efektownego, ale za to w ostatecznym rozrachunku fundamentalnego. Może to i banał – zdaje się mówić Klapisch – ale jesteście pewni, że nie dotyczy i was? 

Za to właśnie lubię ten film. I za ścieżkę dźwiękową, i za montaż, i za aktorów. Jest spokojny, opowiadający o zwykłym życiu, nienachalny, wprowadzający w refleksje.


Niedawno spędziłam niecałe 5 dni w Paryżu. Była to moja trzecia wizyta w tym mieście, ale pierwsza kiedy przyjechałam tam sama. Na wstępie chcę zaznaczyć, że NIE będzie to żaden wpis z kategorii przewodnika podróżniczego, mówiący o tym co warto zwiedzić i zobaczyć z Paryżu. Nie jestem typem osoby, która podróżując zalicza wszystkie must see. Ja sobie cziluje, wdycham miejscowe powietrze, spaceruję, jem i trochę zwiedzam 🙂 Oczywiście będzie trochę wskazówek, które ktoś może w przyszłości wykorzysta, ale nie pretenduję do bycia przykładnym podróżnikiem, więc nie dziwcie się, że mimo 3 wizyt w tym mieście, nie byłam jeszcze na Wieży Eiffla czy w Luwrze! Dzięki takiemu zwiedzaniu zawsze jest po co wrócić 😉

IMG_20180223_135419_592

zaczytana Paryżanka w metrze

Padło na Paryż, bo znalazłam bilety lotnicze za 78zł w dwie strony. Z Gdańska do Paris-Beauvais oddalonego o około 80km od Paryża. W tym zazwyczaj tkwi szkopuł – już wiele razy płaciłam mniej za bilet lotniczy, niż za bilet na bus/pociąg z lotniska do miasta. Tak też było i tym razem. 17 euro za bilet na autobus do miasta, w jedną stronę – dodać do tego około 8zł i mam bilety lotnicze w obie strony… Tak więc postanowiłam przyoszczędzić i z lotniska do miasta pojechać stopem. Poza tym miałam ochotę na przygodę! Lotnisko w Beauvais jest malutkie, więc łatwo się odnaleźć i wydostać z niego na drogę wylotową, a jeszcze nie autostradę. I tak postałam z 10 minut z wystawionym kciukiem i uśmiechem nr 5, i miałam kierowcę do samego Paryża 🙂 Thomas pierwszy raz postanowił podwieźć kogoś na stopa, pracuje w jednej z francuskich radiostacji jako operator techniczny, jego babcia ma na nazwisko Adamek i polskie korzenie, a on jeszcze nigdy nie był w Polsce! Rozmawialiśmy praktycznie całą drogę, dobrze mnie to nastroiło na resztę dnia. W podziękowaniu wręczyłam mu dużą czekoladę Wedla, wymieniliśmy się naszymi insta i już 🙂

20180221_160607.jpg

na tle Paryża 😉

Jeszcze po Azji mam uraz do hosteli i współdzielonych pokojów, więc zdecydowałam się na odrobinę luksusu i postanowiłam wynająć sobie samodzielne studio poprzez airbnb. W dogodnej lokalizacji blisko centrum i uważam, że w bardzo dobrej cenie – około 220zł za noc. Po dotarciu do mieszkania, co samo w sobie było ekscytujące (szukanie adresu, potem podążanie za wskazówkami jakie dostałam mailem, wyciąganie klucza z tajemnej skrytki itp.), rozejrzałam się i usiadłam na sofie. Chciałam się skupić i zdefiniować co właśnie w tej chwili czułam. Czułam zadowolenie (z tego, że dotarłam bez problemu), czułam ekscytację (przygodą, czymś nowym) a ponad to, czułam dziwny niepokój, potrzebę rozgoszczenia się, zaznaczenia, że jestem u siebie… Zatem raz, dwa się rozpakowałam – poukładałam ciuchy (niewiele ich miałam) na półkach, rozłożyłam swoje drobiazgi na stoliku nocnym, włączyłam francuską radiostację, podkręciłam ogrzewanie, rozłożyłam sofę do spania, kosmetyki na półce w łazience, otworzyłam wino które na mnie czekało zostawione przez właściciela i usiadłam przy stoliku. Od razu lepiej! Okazało się, że oprócz butelki wina, gospodarz zostawił także czekoladki, sok pomarańczowy, bagietkę, jajka i …uwaga… ziemniaki! Szkoda, że nie cebulę, dla przyjezdnej z Cebulandii 😀 Poza tym w mieszkaniu było sporo przypraw, kawa do ekspresu, kilka różnych herbat, oliwa i takie drobiazgi. Co było fajne, bo bez sensu byłoby mi kupować np. rozmaryn, czy całą butlę oliwy i potem ją zostawiać (miałam tylko bagaż podręczny). Był już późny wieczór, więc zdecydowałam, że pójdę tylko na małe zwiady okolicy i na zakupy do carrefoura 🙂

20180219_225059

Następnego dnia zanim się wyspałam i wyszykowałam było już po 14tej… Ruszyłam w miasto i chodziłam po nim do wieczora. Byłam na Montmartre, obeszłam dookoła bazylikę Sacre Coeur, cykałam dużo zdjęć klimatycznym uliczkom i wyobrażałam sobie jak w Belle Epoque chadzali nimi artyści, tacy jak Monet, Renoir, van Gogh, czy Picasso! Wieczorem pojechałam do Chinatown, bo tam mieszkał Reda – couchsurfer, który zaprosił mnie do sobie na kolację. Zanim wyruszyłam do Paryża, napisałam publiczną notatkę na couchsurfing.org, że przyjeżdżam i chętnie spotkam się z jakimś lokalsem by zjeść coś typowo francuskiego i pogadać.20180220_200230

Zrobiliśmy i zjedliśmy Quiche Lorraine – placek lotaryński. Było smaczne, ale nie zwaliło mnie z nóg. Kolacja przebiegła w miłej atmosferze, jednakże Reda chyba wyobrażał sobie, że to będzie randka… I nie miałabym nic przeciwko gdyby chociaż posprzątał ten swój strasznie zabałaganiony akademicki pokój, zadbał o nastrój i przede wszystkim, jakby był jakikolwiek flow między nami. A nie było. Brrrrr… Więc zjadłam, pogawędziłam trochę, podziękowałam i wróciłam do siebie.

 

Pozostałe dwa dni spędziłam na chodzeniu, chodzeniu i chodzeniu. Na tyle dużo, że pewnego ranka obudziłam się z siniakami w pachwinach, symetrycznie rozmieszczonymi po obu stronach… Nigdy wcześniej takie coś mi się nie przytrafiło! Wyobraźcie sobie jakbym miała faceta i wróciła z samotnej podróży, z siniakami w takim miejscu… I jak tu się wytłumaczyć? 😀

20180220_152204

paryskie dupeczki

20180220_161007

ten motyw pojawiał się bardzo często

20180220_16410320180220_165800Dużo chodziłam, bo pogoda dopisywała, a poza tym moim zdaniem, miasto lepiej się poznaje na pieszo. Wybrałam się na kolejną kolację, tym razem z Nicolasem. Rdzennym Francuzem, z którym spędziłam na tyle przyjemny wieczór, że zaprosiłam go na koncert w filharmonii paryskiej, na który miałam zamiar iść ostatniego wieczora. Ugotował eskalopki z kurczaka w sosie śmietanowo-grzybowym i to było PRZEPYSZNE. Piliśmy francuskie wino i słuchaliśmy kawałków jego rockowego zespołu. Niestety Nicolas, też chyba myślał, że można to spotkanie uznać za randkę. Ale tu wystarczyło mu przedstawić moje zdanie w tym temacie i wszystko było w porządku. W czasie mojego pobytu w Paryżu byłam w trakcie mojego romansu z T. i wtedy niespecjalnie obchodzili mnie inni mężczyźni. Z resztą, dlatego do spotkania kogoś lokalnego użyłam Couchsurfingu zamiast Tindera.

20180221_175726

jak romantycznie!

20180221_190419

Luwr po zmroku

Koncert w filharmonii bardzo mi się podobał. Co jakiś czas chodzę na koncerty do naszej gdańskiej filharmonii i byłam bardzo ciekawa jak to będzie w Paryżu. Nowoczesna, elegancka, ogromna sala w budynku z bardzo ciekawą fasadą. Co mnie zaskoczyło, to ubiór publiczności – ja się stresowałam, że w mojej koszuli i spodniach będę mało elegancka, a tymczasem dużo ludzi przyszło w jeansach i t-shirtach. Czyli podchodzą do tego bardziej na luzie, niż u nas.20180222_202327.jpg

Podsumowując – Paryż jest bardzo fajny i z moim tempem zwiedzania mogłabym tu siedzieć miesiąc i nie widzieć wszystkiego 😀 Swoją drogą, chciałabym mieć okazję do pomieszkania po kilka miesięcy w różnych miastach, po to by poznać jak się w nich żyje. Idealnie byłoby mieć mieszkanie, które bym komuś wynajmowała i miała z tego regularny przychód, mając jednocześnie czas i środki na wyjazdy. Achhh…

 

Smacznego jajka!

Kropelko

20161212_103153.jpg

Kropelko. Nikt mnie tak nigdy wcześniej nie nazywał. Mimo, że nie jestem osobą, która w związku przesadza z okazywaniem uczuć, słodzeniem i nazywaniem się kotkami, myszkami, misiami, serduszkami itp., to w czasie gdy jestem singielką (czyli większość czasu) brakuje mi czułości, również tych słownych. T. nazywa mnie Księżniczką, Kropelką, Calineczką i nawet nie wiecie jak mnie to zwala z nóg! Jestem w szoku jak to działa na tak powściągliwą osobę jak ja… Co rano gdy się budzę, jest mi dużo milej wstać z łóżka, widząc jego “dzień dobry Księżniczko” na ekranie smartfona. W ciągu dnia lepiej się pracuje wiedząc, że pewnie zadzwoni spytać jak mi mija dzień. Gdy do niego jadę, przygotowuje nam kolację i śniadanie, wraz z śniadaniem do pracy (w całym dotychczasowym życiu nie dostałam śniadania do pracy od żadnego z moich mężczyzn). Przytula mnie i przytula się do mnie. Widać, że jest spragniony nie tylko seksu ale i zwykłej czułości, zwykłego głaskania po karku gdy głową leży mi na kolanach, w czasie oglądania filmu w tv. Lubię gdy obejmując mnie łapie pojedyncze kosmyki moich włosów i okręca sobie delikatnie wokół palca – chyba ma to w swoim odstresowującym nawyku. Lubię jego szerokie ramiona, pięknie wytatuowany rękaw, który kojarzy mi się niezwykle męsko i niegrzecznie. Te postawne plecy, które masz wrażenie, że obroniłyby cię przed wszystkim. Ten apetyczny kark i ta miło pachnąca, szorstko-miękka broda… Ten jędrny tyłeczek i zawsze gotowy Adonis 😉 Lubię jego ładnie zarysowaną mięśniami klatkę, męsko zarośniętą, pięknie pachnącą subtelnymi perfumami, na której tak miło oprzeć głowę i usłyszeć bicie jego serca. Lubię jego oczy, ciepłe, tajemnicze, wzbudzające zaufanie, a jednocześnie tak dobre w sztuce kłamstwa… T. ma żonę. Tylko to broni mnie przed zakochaniem się w nim. Wiem, że nie chciałabym być tą oszukiwaną, a skoro żonę oszukuje, to i mnie by oszukiwał. Jest typem łobuza, z którym nigdy wcześniej się nie umawiałam. Przystojny, inteligentny, wysportowany, dobrze ubrany i z pieniędzmi, ale widać po nim, że swoje za uszami ma. Dobrze kłamie, ja sama nie jestem w stanie zidentyfikować co z tego co mi powiedział o swoim życiu jest prawdą a co kłamstwem (pewnie to część jego taktyki).

T. szanuje swoją żonę, nauczył się tego od ojca. Nie jest może przykładnym mężem, ale na pewno dobrym. Wiele przeszli z żoną, wiele ich obecnie łączy. Kocha ją. I tak – to, że ją zdradza nie znaczy, że jej nie kocha i nie szanuje. Oszukuje ją i na pewno bardzo by ją zranił gdyby się o tym dowiedziała. Ale przezornie dba o to by jego podboje nie wychodziły na jaw, a czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Z jednej strony mnie to przeraża, bo to, że źle postępuje oszukując ją, nie podlega dyskusji… Z drugiej strony potrafię to zrozumieć. Podejrzewam, że w tym związku brakuje szczerej rozmowy, która mogłaby pomóc, jednak nie jestem pewna czy przy temperamencie T. uchroniłaby od zdrady. Ehhhh, życie to jest często ciężki gnój!! Chyba powinnam być singielką już zawsze…

Czuję się z T. trochę jak w jednym z odcinków Czarnego Lustra, gdzie dana para ma z góry przypisaną datę wygaśnięcia związku. Z dniem kiedy on skończy swój projekt w Trójmieście, skończy się również nasz romans. Już zaczęłam odliczać dni, z jednej strony ze smutkiem, bo dobrze mi przy T., z drugiej z ulgą – nie zdążę go poznać, dotrzeć się, przywiązać.

20180220_163221

miłość, to swego rodzaju życie za kratami…

Daleko mi do oceniania ludzi którzy zdradzają. Sama nigdy nie zdradziłam, ale może to dlatego, że nigdy nie byłam w związku na tyle długim, by poczuć tą monotonię i zmęczenie materiału. Ciekawią mnie motywy zdrady. Wiecie, że 1/2 badanych mężczyzn i 1/3 kobiet dopuszczają się zdrady? To dużo, można wręcz rzec, że to w sumie normalne zjawisko…. Zdrada była, jest i będzie – od zarania dziejów ludzie się zdradzają. A pobudki są najróżniejsze. Statystycznie – kobiety w większości zdradzają z pobudek emocjonalnych, mężczyźni z seksualnych. Połowa z mężczyzn zdradzających uważa swoje małżeństwa za szczęśliwe… Ale zdradzają! Bo może nie wszyscy ludzie są zdolni do życia w monogamii? Może nie potrafią odnaleźć szczęścia z tylko jedną kobietą? Może żonę uważają za idealną żonę i matkę dla ich dzieci, ale już nie za kochankę, z którą można eksperymentować i iść na całość w łóżku? Sama znam kilku facetów, o których wiem, że zdradzają, mimo że bardzo kochają swoje rodziny i wcale nie chcą odchodzić od żony. Szukają u kochanki – lub prostytutki, bo z prostytutką to nie zdrada tego, czego nie dostają u żony. Pytanie tylko czy na prawdę nie mogą bez tego żyć, za to z czystym serduchem? Czy najpierw zrobili wszystko by ulepszyć związek? Czy mówili szczerze o swoich potrzebach?  Temat rzeka.

 

 

 

 

T., tęsknię za Twoimi silnymi rękoma, pachnącą brodą i śmiejącymi się oczami… Za leżeniem w Twoich objęciach. I zawsze będę miło wspominać te kilka tygodni, które razem spędziliśmy (już sobie wyobrażam, jak jako staruszka przywodzę w pamięci Twój obraz i na tę myśl oblewam się rumieńcem). Życzę Ci żebyś wiódł prawdziwie szczęśliwe życie i potrafił cieszyć się z tego co już masz!    -Kropelka

 

Nakarm Mnie

 

IMG_20170923_210523_375

Hiszpański słodki przysmak – churros. Dla mnie trochę za tłuste to ciasto, ale zdjęcie wyszło baaardzo apetycznie 😉

W dzieciństwie byłam okropnym niejadkiem. Dużo szybciej byłoby wymienić rzeczy które jadłam, niż te których nie jadłam, bo tych było MNÓSTWO. Nigdy nie lubiłam masła ani żadnych tego typu smarowideł na kanapkach i to zostało mi do dziś. Dla mnie sztandarowym dodatkiem do chleba była krakowska sucha na suchym chlebie – apropo – zawsze bardzo irytowało mnie nazywanie chleba bez masła suchym chlebem! Dla mnie suchy, to jest stary, kilkudniowy chleb!! I w tym przypadku dużo bliżej mi do Włochów czy innych nacji, które wcale tak często nie używają masła i dla których bagietka z szynką nie jest uznawana za suchą tylko dlatego, że jest pozbawiona masła!

IMG_20170921_124911_376

pyszna, bez masła

No i plus z tego taki, że wzrost ceny masła nijak na mnie nie wpłynął, wszak obecnie masła używam tylko sporadycznie do jajecznicy lub tostów 😉

 

20170323_165727.jpg

uczta w Oliwie Do Ognia

Pamiętam jak prawdziwy szok wzbudzałam gdy na różnych imprezach okazywało się, że nie lubię pizzy.. Znacie jakieś dziecko, które nie lubi pizzy? No właśnie. A tymczasem, ja od najmłodszych lat wprowadzałam trend na foccacie, zjadając same brzegi od pizzy 😉 Teraz oczywiście uwielbiam całą pizzę, szczególnie włoską.


W wieku mniej więcej 18 lat z pobudek moralnych zostałam wegetarianką, co było dość dużym wyczynem, ponieważ do owego czasu moja dieta była bardzo bogata w mięso. Nauczyłam się wtedy jeść sery (ale twaróg* jest dla mnie nie do przełknięcia nadal), dużo więcej warzyw, takich jak pomidor, kalafior, brokuł, cebula (surowej nie lubię w dalszym ciągu), więcej kasz i roślin strączkowych (wiadomo, że soja i inne takie, to chleb powszedni wielu wegetarian). Na tej diecie przytyłam klika kilo, ale czułam się dobrze na duchu. Jednak po niecałych 4 latach skapitulowałam, moja hedonistyczna natura wygrała – lubię smak mięsa. Dalej uważam, że zwierzęta w hodowlach i rzeźniach są bestialsko traktowane i staram się nie jeść ich dużo, kupować jajka z małych wiejskich gospodarstw lub te z ekologicznych wolnych wybiegów i nie nosić wyrobów z prawdziwych skór. I dzięki temu, że w okresie wegetarianizmu polubiłam wiele innych produktów, teraz jest mi łatwiej ograniczyć spożywanie mięsa. Gorzej ze słodyczami i chipsami po nocach ;D

20161128_153108.jpg

Kit Kat o smaku zielonej herbaty – nie polecam

To jest moja prawdziwa zmora – nocne podjadanie. Budzę się właściwie bez powodu i stwierdzam, że jak coś sobie zjem, to mi się lepiej zaśnie (lubię chodzić spać najedzona). No i tak robię. Próbowałam mieć zawsze coś do picia przy łóżku, ale to nie wystarcza – wstaję i idę do lodówki albo do mojego pudełka szczęścia i wygrzebuję jakieś smakołyki. Dotychczas jedynym skutecznym sposobem na niepodjadanie w nocy jest dla mnie spanie z kimś. A to dlatego, że kiedy śpię z kimś, głupio tak wstać i coś przeżuwać – nie daj Boże by się ten ktoś obudził i zobaczył zaspaną Konę jedzącą czekoladę, HAHAHA – ratunku!

Lubię cieszyć się jedzeniem. Za każdym razem gdy gdzieś jadę, staram się jeść jak najwięcej regionalnych produktów i dań. Mam jednak pewne granice – w Azji nie spróbowałam żadnych owadów, gadów lub płazów, mimo że była okazja do zjedzenia świerszczy, pająków, skorpionów, psów, żab, czy węży. Nie mówię, że nigdy nie spróbuję, bo nigdy nie mów nigdy ale w tym momencie nie jestem na tym etapie.

IMG_20161211_143008

nasz kierowca zaprosił nas i kilku innych kierowców na przepyszną kolację – w trakcie stopowania po Wietnamie, grudzień 2016

Wiem, że żadnej Ameryki nie odkrywam mówiąc, że jedzenie daje przyjemność. Nie od dziś wiadomo, że jemy nie tylko po to by zaspokajać głód i potrzeby naszego organizmu, ale jemy też bardzo dużo i często, po to, by poczuć płynącą z tego przyjemność.. Nieraz prowadzi to do niezdrowej otyłości i innych chorób, ale dopóki jesteśmy po bezpiecznej stronie – delektujmy się!

Niespełna rok temu, podjęłam się 7-dniowej głodówki. Tak. Ta, która tak lubi jeść. Przez 7 dni NIC nie jadła. Moja bliska koleżanka opowiadała mi o możliwych zbawiennych skutkach takiej głodówki, sama ją kilka razy przeprowadzała, więc i ja postanowiłam spróbować. Trochę z ciekawości jak to przetrwam, trochę z nadzieją, że taki detoks poprawi stan mojej cery. Z założenia miało to być 10 dni o samej wodzie z cytryną i 10 dni wychodzenia z głodu powoli włączając różne produkty do diety. Cały proces miał więc zająć 20 dni. Ja poddałam się po 7 dniach niejedzenia, wychodziłam z głodu też 7 dni. I nie skróciłam tej głodówki dlatego, że czułam się głodna (po 3 dniach przestałam odczuwać głód fizyczny), tylko dlatego, że już tak bardzo chciałam poczuć tę przyjemność z jedzenia, z odczuwania smaków. Przeglądałam fejsa i nie mogłam patrzeć na te wszystkie przepysznie wyglądające przepisy. Oglądałam film, gdzie jeden z bohaterów niósł torbę z zakupami, z której wystawało mu kawałek bagietki – nie mogłam przestać myśleć o tym jaka ta bagietka musi być smacznaaaaaaaaaa. Wchodziłam do kuchni i widziałam np. słoik ogórków na blacie – jakąż gamę smaków muszą mieć te ogórki, mmmmmmmmm… Tak więc głodówka zmęczyła mnie bardziej psychicznie niż fizycznie. Ale za to jest dużo czasu na oglądanie filmów, spacery, czytanie i inne mało męczące fizycznie aktywności. Nawet sobie nie zdawałam sprawy, że tyle czasu ucieka nam na zakupy, przygotowywanie i spożywanie, dopóki nie spróbowałam głodówki. Podsumowując – było to ciekawe doświadczenie, nie żałuję, że się podjęłam i może kiedyś powtórzę, ale to chyba najlepiej odcięta od świata, skupiając się na medytacjach 😀


* Twaróg. Muszę przytoczyć tą historię 😀

Jak już wspomniałam, jako dziecko byłam super niejadkiem. Nie lubiłam żadnego nabiału, oprócz mleka z kakao i jogurtów owocowych. Gdy miałam 5 lat Mama chciała mnie przekonać do twarogu i pewnego razu po prostu kazała mi go spróbować. Ja z wielkim bólem spróbowałam i starając się niczego nie przeżuwać przełknęłam ten straszny kęs. Po czym z grymasem sięgnęłam po wiszącą nieopodal ściereczkę kuchenną, wystawiłam cały język na wierzch i zaczęłam wycierać z niego ślady twarogu, tą ścierką. Mamę to tak rozczuliło, że od wtedy postanowiła nigdy więcej nie zmuszać mnie do jedzenia. Do dziś pamięta tą sytuację i wspomina mając żal do siebie. Ja żadnego żalu absolutnie nie mam i śmieję się z tego, aczkolwiek pamiętam, że jak byłam mała, było to dla mnie wielkim stresem gdy musiałam zjeść coś czego nie lubiłam. I wiem, że jeśli kiedyś miałabym dzieci, nigdy nie będę ich zmuszała do jedzenia.

Nadal nie lubię twarogu, może nie aż tak by wycierać sobie po nim język kuchenną ścierką, ale nie lubię. No chyba że na słodko, mocno słodko. Ostatnio jadłam twaróg w czerwcu, gdy poznałam P. Po wspólnej nocy przygotował śniadanie, na które podał bułki z twarogiem i innymi dodatkami.. Żebyście wiedzieli co działo się w mojej głowie, kiedy to zobaczyłam! Zalała mnie fala gorąca, że będę musiała to zjeść, bo nie chciałam mu sprawiać przykrości. W końcu postarał się i zrobił śniadanie, a że mnie nie znał, to nie wiedział, że nie lubię twarogu… To doświadczenie nauczyło mnie najpierw pytać ludzi, czy jest coś czego nie lubią, zanim postanowię sprawić im przyjemność jakimś posiłkiem 😉 Taka dygresja do twarogowej historii z dzieciństwa.

IMG_20170401_192508_679

kanapka z serkiem typu philadelphia i dżemem pomidorowym – ciekawa sprawa

Na codzień nie jem śniadań, bo spanie jest dla mnie ważniejsze. Ale dzięki temu, jak już jem śniadanie, jest to coś godnego celebracji. A jak jeszcze ktoś przygotuje je dla mnie, jest smaczne i jemy je razem, to już w ogóle radość ponad miarę! Lubię jeść z kimś, wtedy zawsze smakuje lepiej i wtedy bardziej skupiam się na smakach. Jak jem sama, często jest to w pośpiechu, bez chwili na porządne przeżucie i kontemplacje.

Nie jestem mistrzynią kuchni, jak ktoś miał okazję mnie odwiedzić, wie że nie mam warunków sprzyjających beztroskiemu pichceniu…

20170305_171858.jpg

Damiano jakoś się odnalazł z mojej kuchni 😀

Jednakże staram się od czasu do czasu przygotować coś smacznego i sprawia mi to radość. Choć chyba większą radość sprawia mi dobrze gotujący facet. Facet przy garach, skupiony na dodawaniu poszczególnych składników, mieszając je na patelni niczym artysta mieszający farby na płótnie ;D Dogadałabym się z takim – on gotuje, razem jemy, ja zmywam.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

…ah ci Włosi i te ich makarony…

Jedno Ze Szczęść

 

20170625_182620k

Po powrocie z Boguszewa i dniu pełnym wrażeń stwierdziłam, że nie mam siły by jechać do T. Było już późno, a ja zmęczona chciałam odpocząć przed kolejnym dniem pracy. Z racji, że współlokator wybył w trasę, wiedziałam że będę sama w domu, dlatego pomyślałam, że może tym razem T. przyjechałby do mnie. Zaproponowałam mu to z nadzieją, że przyjedzie, ale obstawiałam że raczej odpisze, że nie tym razem, bo jest zmęczony (kończył trening o 23ej), a poza tym czuł się trochę przeziębiony. W międzyczasie poszłam się wykąpać, zrobiłam peeling całego ciała, wybalsamowałam je, położyłam maskę na włosy, założyłam foliowy czepek żeby maska dobrze się wchłonęła i tak sobie chodziłam naga po domu (żeby balsam się wchłonął) z samym turbanem na włosach. Brakowało tylko oldschoolowych wałków na głowie, długiej koszuli nocnej i papuci by wyglądać jak typowa ciocia klocia przed snem 😀 I tak umyłam naczynia, zdjęłam pranie, przygotowałam jedzenie na jutro do pracy… Patrzę na smartfona – wiadomość od T., że chętnie przyjedzie! Zaskoczona i ucieszona pobiegłam zmyć maskę z włosów, ubrałam kuszącą bieliznę i narzuciłam równie ładny szlafroczek. Przydałoby się jeszcze poprawić twarz, ale szkoda było nakładać make-up na tak świeżą skórę na noc. Tym bardziej, że T. widział mnie już nieraz bez makijażu i jakoś to znosił 😉 Zapaliłam jeszcze jedną świeczkę, włączyłam nastrojowe chillstepy, przygotowałam kilka małych przekąsek i nawet na prędce udało mi się pozamiatać i umyć podłogi! U T. jest zawsze czyściutko, to wiecie – nie chciałam wyjść na bałaganiarę.

Co jak co, ale o nastrój, uważam że umiem bardzo dobrze zadbać! W ogóle mam fajny, duży ale przytulny pokój, w którym lubię spędzać czas, zarówno sama jak i z przyjaciółmi. Wygodna narożna kanapa, z małym stolikiem robią za pokój dzienny, duże łóżko z podłużnym lustrem na ścianie obok – za sypialnię, a kilka regałów i biurko do manicure w kolejnym rogu – są moją pracownią. I tak mam 3 w 1 🙂

Ale wracając do T. Zadzwonił domofon, podekscytowana pobiegłam otworzyć…. I znów. Znów TO poczułam. Widzę go, widzę jego uśmiechnięte oczy i nogi mi całkiem miękną. Kiedy nie ma go przy mnie, myślę o nim ciepło i z zainteresowaniem, ale z dystansem. Rozpracowuję go w mojej głowie, czasem czuję niesmak zagłębiając się w naszą sytuację. Ale kiedy go widzę nie mogę się oprzeć by nie objąć go w pasie. Poczuć jego przyjemny zapach, wysportowane ciało, szerokie plecki, miękkie usta schowane w lekko szorstkim zaroście, silne ręce trzymające mnie mocno… To są te chwile szczęścia, tak ulotne.

Pokazałam mu mieszkanie i pracownię mojego Taty, po czym usiedliśmy na kanapie przy herbacie, zapachu świec i cichej muzyce w tle. T. położył się z głową na moich kolanach. Lubię gdy to robi, mam wtedy łatwy dostęp do gładzenia go po głowie, szyi, torsie, do przeczesywania jego brody moimi palcami. Chciałabym móc robić zdjęcia moimi oczami, aby zachować te piękne obrazki..

…Siedzieć na kanapie z jego głową między moimi nogami. Bajka! Pieszczoty oralne, tak często zaniedbywana praktyka, a bardzo ważna, przynosząca wieeeeele przyjemności obu stronom, o ile przestaniesz się tego krępować i bać. Nie ma złych ruchów, są tylko bardziej lub mniej wpływające na drugą stronę – a nic przyjemniejszego, pozwolić sobie cierpliwie próbować i eksperymentować by odkryć te najlepsze…

20170815_132732

Patrzeć i czuć, jak ten boski, silny mężczyzna, trzyma cię mocno, zdecydowanie za biodra, za kark, za włosy. Energicznie i głęboko wchodzi w ciebie, wypełniając swoją męskością aż do samego końca, gdzie czujesz ten lekki, przyjemny ból. Widzieć powoli pojawiające się kropelki potu na waszych ciałach. Słyszeć jak jego biodra odbijają się od twojej pupy i ud, słyszeć jak on szepcze Ci do ucha sprośne słowa, jak jego oddech i ruchy przyspieszają. Przez chwilę pomyśleć o sąsiadach, czy aby nie jesteś za głośna, po czym z taką lekką satysfakcją stwierdzić, że w sumie nie masz nic przeciwko żeby słyszeli. Czuć, że zaraz oboje zatopicie się w tej cudownej przyjemności orgazmów. Zacisnąć ręce na poręczy łóżka i w totalnej rozkoszy dochodzić patrząc, słysząc i czując jak i on dochodzi.

Seks jest cudowny! Cieszę się nim, jeśli mam z kim. Staram się zapominać o wstydzie i granicach. Myślę o przyjemności swojej i partnera. Odkrywam i korzystam.

A jak jeszcze dodać do niego miłość…. uh.. coś WSPANIAŁEGO!

 

u Hypnosa

 

20161216_105510

Wietnam, grudzień 2016

Koty są super, potrafię spędzić sporo czasu oglądając śmieszne koty w internetach. Często się z nimi utożsamiam, między innymi dlatego, że tak jak one uwielbiam spać.  Często marzę sobie o słodkich drzemkach w ciągu dnia, niestety charakter mojej pracy mi na to nie pozwala – zwykle zaczynam o 10:00 i kończę o 18:00/20:00 gdzie na drzemkę jest już za późno… Spanie jest cudowne! Kiedy leżysz otulona kocykiem, ogarnia cię ciepło i czujesz, że odpływasz do krainy Hypnosa… Kiedy jesteś jeszcze jedną nogą na jawie, ale już czujesz ten błogi stan uśpienia, kiedy świadomość… znika.

Gdy idę sama do łóżka, lubię ten moment kiedy już odłożę wszystko, zgaszę światło i położę się na plecach. Skupiam się wtedy na tym co odczuwa moje ciało, skupiam się na tym by po kolei rozluźnić wszystkie części – stopy, łydki, uda, pośladki, lędźwie, plecy, barki, ręce, szyję i twarz. TWARZ, zawsze gdy do niej dochodzę uświadamiam sobie jak spięte mam mięśnie twarzy mimo niewidocznego na niej żadnego grymasu… Wiecie jakie to fajne, uświadomić sobie na jak miękki w subiektywnej skali oceniasz swój materac, za jak miłą w dotyku uznajesz pościel dotykającą twojego nagiego ciała, gdzie jest granica bólu który odczuwasz za długo trzymając stopy na gorącym termoforze… Dobrze jest odczuwać!

Są okresy, w których mam problemy z zaśnięciem albo budzę się w nocy i nie mogę znów zasnąć. Wiem, że są to problemy o podłożu psychicznym – zawsze mam wtedy za dużo myśli w głowie, za dużo by je odepchnąć i pozwolić umysłowi odpłynąć w zgodzie ze zmęczonym ciałem. Gdy ponad rok temu wybierałam się w moją pierwszą tak długą podróż, pierwszą poza Europę, miałam ogromne problemy ze snem już tydzień przed! Mimo, że nie uważałam, że się boję, to tak na prawdę podświadomie bardzo się stresowałam. Zwykle przed wyjazdami, mimo że bardzo je lubię i robię to dla przyjemności, jedna noc przed jest bardzo słabo przespana. Przed Azją cały tydzień spałam po 2-3h na dobę. Mimo moich usilnych zaprzeczeń w stylu “no, jestem podekscytowana, ale nie zestresowana, bez przesady!“, mój umysł sam ukazał mi skalę tego wydarzenia, to jakim wyzwaniem była dla mnie ta podróż. Niesamowite, jaką siłę ma w człowieku podświadomość. Tutaj ukłony dla Adama, który co jakiś czas przemyca mi ciekawostki o ludzkiej podświadomości, ego i takich tam 😀


DSC_0394

z Jackiem, kwiecień 2016

Potraficie zasnąć w czyiś objęciach? Ja w zdecydowanej większości nie. Kilka razy w życiu mi się zdarzyło, zazwyczaj będąc wcześniej rozluźniona drinkiem czy blantem. Ostatnio z T. zasnęłam w pozycji na łyżeczkę, bez wcześniejszych znieczulaczy, do tego znamy się od niedawna – zatem coś jest na rzeczy 😉 Dwa tygodnie wcześniej będąc w łóżku z Ł. (po raz pierwszy), po dobrych kilku godzinach rozmów w objęciach, oznajmiłam że idę spać, dałam mu buziaka w czółko i ułożyłam się do snu już nie przytulona – prawie się obraził… Rano powiedział, że to dziwne, że nie spaliśmy przytuleni…. Serio?

Łóżko, to jest mój największy bastion bezpieczeństwa i komfortu (w materialnej strefie życia). Całe dzieciństwo spałam z mamą i siostrą, potem tatą, potem siostrą, potem sama ale na super wąskim, twardym łóżeczku. Do dziś wspominam jak z siostrą skrzętnie pilnowałyśmy swoich połówek łóżka, gdy któraś choć trochę przekroczyła granicę połowy (zazwyczaj Julka nieświadomie), druga zaraz zwracała jej uwagę “to moja połowa, posuń się” (zazwyczaj ja, przewrażliwiona na punkcie mojej przestrzeni osobistej). Pierwszą rzeczą, którą kupiłam wprowadzając się do nowego pokoju było wielkie łóżko jakiego nigdy wcześniej nie miałam. Pamiętam, jak jeszcze przed moim najistotniejszym życiowym związkiem nie potrafiłam wyobrazić sobie zasypiania z kimś noc w noc. Dzielenia mojego wielkiego łóżka i kołdry z kimś. Po roku czasu z J. nie potrafiłam sobie wyobrazić, że znów mam być w nim sama… Teraz znów cieszę się zasypianiem w nim, w różnych konfiguracjach, w poprzek, na skos, przy brzegu, jak naleśnik itp. A od czasu do czasu, dla urozmaicenia odwiedzam cudze łóżka i też jest fajnie 😉

-Chciałabym być szczęśliwa… -To bądź!

 

happiness

Nieczęsto rozmawiam z Tatą o życiu, ale jak już to robimy, zawsze kończę pokrzepiona o kilka dobrych myśli i spostrzeżeń. Tata zawsze mówi:

Szczęście, to nie jest coś co się wydarza, szczęście jest w nas i od nas zależy czy będziemy je odczuwać…

I to jest prawda – szczęście, to nie jest coś co się przydarza – szczęście kreujemy sami, podejmując w życiu różne wybory i decyzje. Dla mnie kluczem do szczęścia jest radość z małych rzeczy, docenianie i bycie świadomym tego jak wiele mamy (nawet gdy na koncie bankowym jest nie tak wiele), bycie obecnym tu i teraz. Jeśli skupimy się na tym, by teraźniejszość uczynić dobrą, przeszłość i przyszłość też będą dobre.

Jeśli zapytalibyście mnie czy jestem szczęśliwa, nieśmiało odpowiedziałabym, że tak. Mimo, że chciałabym mieć lepiej płatną pracę, więcej czasu na pasje, znaleźć miłość, kupić mieszkanie, więcej podróżować, a najlepiej to wygrać kilka milionów i posiąść magiczną moc uzdrawiania ludzi 😉 to bardzo doceniam to, że jestem zdrowa; mam wspaniałych rodziców, którzy od dziecka wpajali we mnie, że jestem mądra, ładna, warościowa (szczególnie mama, która niezmiennie robi to dalej); mam super paczkę przyjaciół, z którymi się znamy i spotykamy od liceum; mam zawód, który lubię wykonywać; jestem w stanie realizować moje zainteresowania; cieszę się wystarczającym dla mego ego powodzeniem u mężczyzn. I jeśli uznam, że bez tych wymienionych w pierwszej kolejności rzeczy nie mogę być szczęśliwa, to będę dążyć do ich realizacji.. ale że jestem leniem, to do szczęścia wystarczy mi to co mam obecnie i na tym się skupiam! 😉

Nie jesem typem mówcy motywacyjnego i tak na prawdę kryję w sobie sporo melancholii i sceptycyzmu. W ogóle ludzie przy pierwszym kontakcie ze mną często mają wrażenie, że jestem poważną, gburowatą osobą. Poniekąd, to prawda – nie lubię gadać o byle czym, nie uśmiecham się dużo i często, nie zagaduję tylko po to, by nie było cicho, często mam dużo myśli w głowie ale o nich nie mówię. Jednak mimo, że się nie uśmiecham i nie słodzę, nie znaczy, że jestem negatywnie nastawiona, czy komuś źle życzę 🙂 Po prostu taka jestem, a jak już mnie ktoś lepiej pozna, to wie, że pałam pozytywnym nastawieniem tylko, że mało ekspresywnie.

Jednak ta moja lekko introwertyczna natura nie przeszkadza mi w celebrowaniu życia, cieszeniu się chwilą, małymi rzeczami, byciu obecnym i skupianiu się na tym co tu i teraz – byciu koneserką chwili, koneserką życia!

IMG_20170924_163956_651

 

Docenić, że mamy nogi i jesteśmy w stanie normalnie dojść do pracy, że słońce wstało, wiatr wieje, a ty czujesz to ciepło słońca poprzez zimno wiatru, że ładny chłopak mijający cię po drodze zatrzymał na tobie wzrok na chwilę,że dziś będziesz się objadać pysznym domowym obiadkiem, że w pracy zobaczysz uśmiechniętą ekipę i mimo, że dziś nie chce ci się kleić rzęs, to kubek gorącej herbaty z cytryną i kilka śmiechów-hihów skutecznie poprawi ci nastój. To jest to!

cdn.